środa, 14 listopada 2007

Wśród wyrazów, kartek, wspomnień, drewna i namiętności


Wykluwając się z jaja codzienności nie myślałem, może właśnie dlatego tak wiele mnie zaskakuje. Nie myślałem co będzie, czy mnie dwór szarości, kolorem wprowadzi w zadumę? Jak już wyłoniłem się ze skorupy, spięty w sobie dałem odpust cząstkom mnie otulającym. Ochłonąłem. Wolności dałem się prowadzić, do krainy gdzie żyją wszystkie książki świata. Zakrztusiłem się, ale w moment popiłem. Usiadłem. Uwolniłem koszmary, a wzrok usidliłem. Literami zasypany, drewnem oddychałem i się nie ruszałem. Aby je pieścić, i lizać po płci. Odważyłem się. Teraz wszystko będzie inne...

wtorek, 13 listopada 2007

Światła miasta odbija ciepły oddech na szybie. Daje mi to świadomość rozkoszy z jakiej korzystam mając dach nad głową i kaloryfer po mojej prawicy. Gdybym nie posiadał tego szczęścia, może przyciskałbym gdzieś ramiona do ciała w podartym płaszczu, i rozkoszowałbym się marzeniami pod postacią chmur- resztek ciepła traconych przez usta. Chłód świeżej bieli za oknem daje mi wizualne orzeźwienie. Senny środek nocy pod delikatną pierzyną chrapie czasem silnikiem niestygnących pojazdów. Zwykła noc...i kilka myśli które sprawiają, że stukam w klawisze. I niszczę przez to dobry smak wyrażania myśli. Kiedyś siłą destrukcyjną były maszyny do pisania, metalowe długopisy, teraz komputery. Nie ma już lekkości pióra, pojemnika z atramentem, które rzucały cień przy tańczącym płomieniu świecy. Nie ma też woni starych mebli, i ciasnych pomieszczeń XIX-wiecznego dworku otoczonego nostalgią wierzb...są światła miasta, mordercza technika, i zagubione w tym wszystkim myśli, które tęsknią za swoim światem idei...

niedziela, 11 listopada 2007

Pierwszy post jak dym z zapalonego kadzidła....

unosi się na czarnym blogowym tle. Lubie patrzeć jak linearnie zapełnia pustkę w surowym, stylowanym na szpitalne, pomieszczeniu. Przytłaczają mnie nagie ściany i szafki z zapleśniałymi szybami w kuchni. Połączenie dwóch urzędowych barw, sprawia, że zakładając buty w korytarzu czuję się jak w szkolnej, obmelanej szatni....Albo jest mi to wszystko obojętne. Bo co mnie obchodzą ściany i ta destrukcja wokół mojego łóżka. Kontrowersyjny obraz grających na czerwonym flecie homoświnek na pościeli, szampon Bambino w łazience, i patyczki do uszu które mi ktoś utopił w kiblu. Marzą mi sie helikoptery i karabiny, które nie pozwolą mi myśleć o tym wszystkim. Pasta do zębów, którą można zaklejać dziury w oknach i tępe polsilivery zbierające naskórek wraz z twardym zarostem. Pierwsza krew i za duże buty...póki co są dziurawe i przemoczone pierwszym śniegiem. nie pozwalają podejść pod stromy chodnik. Surrealizm w zlewie, zły sen na dnie garnka,ogry i włosy łonowe. A chłopaki się męczą z przewodami w mroźne dni, żeby było kiedyś fajnie, i żeby świeciły latarnie. Piec kaflowy i cztery ściany o patrzeniu w sufit i wspomnieniach z odpustowych obiadów u babci. O zatęchłym ryżu z biedronki i benzoesanie sodu w czerwonej srace... O tym co było i jaki ma to wpływ na teraźniejszość, o dążeniu do autodestrukcji, o milczeniu, o ciszy i o tym że muzyka zniszczyła. O dźwiękach wprowadzających chaos - który nie jest bynajmniej początkiem, a raczej czymś co próbuje zakończyć... o wypalonych kadzidłach...